BLISKA WOLA - nowość, bliskość, hipoteka...

BLISKA WOLA - wzbudzający mnóstwo kontrowersji, jeden z najnowocześniejszych kompleksów deweloperskich stolicy, zajmujący cały kwartał w sąsiedztwie Ronda Tybetu, gdzie zgodnie z planami projektantów znajdzie docelowo swoje miejsce na ziemi około 10 tysięcy mieszkańców. Na wskroś nowoczesny we wszelkich aspektach, nazywany jest niepochlebnie Polskim Hongkongiem, z uwagi na gęstość zaludnienia i ścisłą powierzchnię zabudowy – szczególnie w obrębie wieży centralnej, o mało oryginalnej nazwie Bliska Wola Tower. Podobno wydane zgody budowlane nie do końca zezwalały na tak wysoką konstrukcję, jaka powstała w ostatnim, finałowym etapie prac i która wywołuje sporo negatywnych emocji wśród osób, które wprowadziły się do wcześniej oddanych części kompleksu. Faktyczny teren oddziaływania i skutki istnienia Bliska Wola Tower dopiero ujawnią się w najbliższej przyszłości, bowiem trwają jeszcze kosmetyczne prace wykończeniowe finalnej grupy wieżowców. Już teraz jednak bryły największego bloku mieszkalnego w Warszawie są gotowe, co umożliwia przyjrzenie się tej wymarzonej przez wielu przestrzeni mieszkaniowo-usługowo-wypoczynkowej…

Jest niezwykle, sterylnie wręcz czysto. Idealnie wytyczone chodniczki i ścieżki rowerowe, od linijki posadzona roślinność, wpisana oczywiście w najnowsze trendy zieleni urbanistycznej: zróżnicowane plamy barwne z kształtnych krzewów, trawy ozdobne, które tańcząc na wietrze wprowadzają pozór ruchu, odrobina czerwieni pelargonii, imponujące pompony ogrodowych hortensji, pistacjowa zieleń kulistych klonowych drzewek, wyważona ilość szlachetnych odmian iglaków, no i oczywiście cudnie podpędzone zieloniutkie dywany trawników. Nie brakuje wodospadu, fontanny, kładki przez wodę i strumyczków. Wszystko pięknie poprowadzone, dopracowane po ostatni kamyczek i gwóźdź. Przestrzeń wydzielona idealnie: tu siadamy, tu się bawimy, tu ćwiczymy, tu gramy w piłkę. Nic nie pozostawiono przypadkowi, trudno w takich warunkach wybić się na spontaniczność. Spacer po tym osiedlu przywodzi mi na myśl wędrówkę po IKEI – można skorzystać z kilku skrótów, jednak zasadniczo podążamy drogą, którą zaplanował dla nas projektant. Ściśle wyznaczone ciągi komunikacyjne, graniczne mury, oddzielające teren wspólny od prywatnej przestrzeni pojedynczych budynków. Zbyt blisko nie sposób podejść, zbyt głęboko nie sposób zajrzeć.

Jedynym miejscem, w którym da się zamanifestować okruch indywidualizmu, są przeszklone balkony, gdzie każdy może nasycić swoją prywatną przestrzeń środkami wyrazu własnej osobowości. Mimo to zdają się one być jednak zbliżone: balkony – oazy, przytulnie urządzone, jako przedłużenie przestrzeni domowej; balkony – magazyny, gdzie przechowuje się resztki materiałów budowlanych i jeszcze nie zamontowane sprzęty; balkony – place zabaw, z wstawionymi domkami, konikami na biegunach i zasypane piłkami; nieliczne balkony – ogrody, pełne kwiatów, drzewek i krzewów w donicach, cieszące oko i wprowadzające życie. Najwięcej jest jednak balkonów martwych: oddzielonej szybą, zawieszonej nad ziemią smutnej przestrzeni, która czeka, by ktoś się nią zainteresował, by służyła jako coś więcej niż schowek na rower, sanki i suszarkę do prania.

Co z tymi balkonami? Przyczyn upatruję kilku. Po pierwsze mieszkańcy mogli się jeszcze nie wprowadzić. Po drugie – dużo pracują na to swoje wymarzone miejsce na ziemi i nie mają czasu wyglądać na zewnątrz. Po trzecie – może to być spowodowane widokiem. Bo balkon to z założenia przestrzeń, na której chce się odpoczywać, nie mając ogrodu i z której można podziwiać okolicę. No właśnie. A jeśli nie ma czego podziwiać? Bo widok z tych balkonów jest z pewnością nieprzeciętny: na inne balkony, na całe ściany balkonów, na siatkę chodników, gdy patrzeć z wysoka, na kwadracik miniaturowego boiska i miniaturowej siłowni, na klocki budynków, gdy spojrzeć z bardzo wysoka. Czyli są to balkony, pozbawione widoków, co sprawia, że zatraciły swoją pierwotną funkcję. Bo i na słońcu człowiek kości nie wygrzeje, gdy balkon od północy, albo całą dobę w cieniu innego budynku. Ptaków człowiek nie posłucha, bo drzew, na których mogłyby usiąść brak, a gdyby nawet były, skutecznie zagłuszyłby trele całodobowy szum wielopasmowych arterii drogowych stolicy, które krzyżują się tuż przed głównym wejściem do kompleksu. Uczciwie trzeba dodać, że są i szczęśliwcy, którzy z najwyższych pięter mogą podziwiać panoramę stolicy, ale takich mieszkań jest relatywnie niewiele.

Jeśli chodzi o balkony to największe zdziwienie może spotkać właśnie mieszkańców tej najnowszej i najwyższej części osiedla. Z uwagi na położenie bezpośrednio nad potężnym węzłem komunikacyjnym (Rondo Tybetu), wszystkie balkony w niej się znajdujące od strony ulic odgrodzone szklaną taflą, która pełni zapewne funkcję dźwiękoszczelną i pozwala ograniczyć wdychanie spalin. Nie wyobrażam sobie spędzania dni w szklanej klatce, bez możliwości wywietrzenia mieszkania lub choćby wprowadzenia ruchu powietrza w upalne letnie dni. Obawiam się ponadto, że bariera dźwiękoszczelna w stosunku do hałasów zewnętrznych, może działać dokładnie odwrotnie w przypadku roznoszenia się dźwięków wewnątrz budynków i być może nawet je potęgować. A pamiętać trzeba, że w wieżowcach niebawem zaczną koncert tysiące młotków, wiertarek i innych instrumentów budowlanych…

Bardzo nie przypadły mi do gustu mury, oddzielające cześć wspólną od podwórek, przynależnych poszczególnym blokom. Nie wiem, co się za nimi znajduje – być może pełnią funkcję konstrukcyjną, być może dbają o prywatność mieszkańców. Jednak są na tyle wysokie i bezduszne, że mi osobiście przywodzą skojarzenie z gettem, co w przypadku Warszawy jest szczególnie bolesną konotacją.

Im dłużej przebywam w tym okapującym nowością zakątku, tym większy ogarnia mnie smutek. Wychowana w blokowisku, przyzwyczajona jestem, do dźwięków osiedlowego życia: szczekające psy, śpiewające dzieci, gdzieś tam pogrywa radyjko, w dali odgłos telewizora, jakaś wiertarka, jakieś zbiorowisko plotkujących sąsiadek. Tu nie odnalazłam żadnego z tych dźwięków. Wokół jedynie martwa, regulaminowa cisza.

Całość wygląda jak hotelowy kompleks w modnym kurorcie, pozbawione indywidualizmu segmenty budynków, które mają zapewnić mieszkańcom pozór luksusu i wrażenie pięknego życia. Wrażenie, bo życia nie ma tu wcale.

Zastanawiającą jest dla mnie również kwestia pojazdów. Na okalającej kompleks uliczce wewnętrznej istnieją stosunkowo nieliczne miejsca parkingowe. Do wnętrza osiedla wjeżdża się jedynie w celach rozładunkowych przy remoncie lub przeprowadzce. Jeżeli we wszystkich budynkach ma zamieszkiwać około 10 tysięcy mieszkańców, gdzie zatem trzymają oni swoje samochody? Czy całość posadowiona jest na ogromnej podziemnej hali parkingowej? Czy ludzie świadomie zrezygnowali z własnych pojazdów na rzecz sprawnie funkcjonującej komunikacji publicznej? Dociera tu autobus, pociąg i tramwaj, ale czy to wystarczy? Jak będzie za jakiś czas wyglądał poranek w tym osiedlu marzeń, gdy o podobnej porze większość mieszkańców ruszy do wind, hal parkingowych i na przystanki? Czy wszystkim uda się na czas wydostać z kompleksu? A co w przypadku awarii wind lub pożaru?

Wiele złego czytałam o tym miejscu – zwłaszcza o najnowszej części osiedla - lecz z niektórymi zarzutami nie mogę się zgodzić. Przede wszystkim, by nazwać to miejsce Honkongiem trzeba nie posiadać świadomości, jak wyglądają prawdziwie nowoczesne wielkie metropolie. To miejsce nie przypomina nawet przedmieść Honkongu. Ponadto często pisze się o takiej bliskości budynków, która umożliwia zaglądanie sąsiadowi do talerza. Owszem, są budynki posadowione dość gęsto, nie inaczej jednak, jak w setkach podobnie nowych osiedli, rozsianych po całej Polsce; tu jedynie wysokość może wypaczać perspektywę, bo przytłacza nie tylko bliskość, ale i ciągłość równolegle pnących się ku niebu ścian, które sprawiają wrażenie zwężających się korytarzy.

Krytykujący pomijają jeden niewątpliwy atut Bliskiej Woli – jest fantastycznym, choć nieco minimalistycznym obiektem fotograficznym. Co zdjęcie to pocztówka: barwa szklanych tafli ścian zmienia się w zależności od pogody, pory dnia i nasłonecznienia, jasne ściany budynków tworzą piękne kontrasty z przemyślnie zagospodarowanymi przestrzeniami między budynkami, wszystko lśni nowością i doskonałością. Umiejętnie wprowadzone żółte i zielone akcenty barwne na budynkach sprawiają, że wszystko wydaje się znacznie przyjaźniejsze i bardziej ożywione roślinnością. Strzeliste linie wysokich budynków dają mnóstwo możliwości stworzenia ciekawych perspektyw i wydobycia pożądanych odcieni. Dlatego naprawdę warto odwiedzić ten teren i zrobić serię zdjęć. I wyjść…

Całkowicie potrafię zrozumieć dewelopera, który stworzył taką przestrzeń – kierował się niewątpliwie maksymalizacją zysku, możliwą do osiągnięcia z dostępnego terenu. Jego prawo. Nie potrafię natomiast pojąć ludzi, którzy chcą tu kupić mieszkania – zazwyczaj poprzez zobowiązania hipoteczne na dziesięciolecia. Mikroapartamenty bez prawa do zameldowania sprzedawały się ponoć błyskawicznie, inwestorzy też wietrzą możliwość zarobku z wynajmów. Czy sprawdzi się wspaniała strategia win-win i wszyscy poczują się zadowoleni? Jakoś szczerze wątpię. I czy osoby, które zamieszkały tu na samym początku, gdy istniały jedynie najniższe budynki, nie czują się odrobinę oszukane? Ja bym tu mieszkać i nie chciała, i nie mogła. Jestem człowiekiem zewnętrznym i – by czuć się dobrze oraz bezpiecznie - potrzebuję kontaktu z gruntem i wolnej przestrzeni wokół. No i dlatego się tu nie wprowadzę.

Każdemu jednak, kto wybrał sobie Bliską Wolę jako swoje miejsce na ziemi życzę, by nie poczuł się zawiedziony, by wszystkie urządzenia w kompleksie wytrzymały potrzebne obciążenia, ale przede wszystkim, by mieszkańcy wytrzymali ze sobą nawzajem. Bo w tak wielkim zagęszczeniu słowiańskich dusz z pewnością nietrudno będzie o zarzewia sąsiedzkich konfliktów, przeciwko którym nie istnieje żaden skuteczny system przeciwzapalny…

 

Bliska Wola może zrobić wrażenie: nowością, rozmachem, czystością, ciszą. Na mnie również zrobiła. Jednak moje emocje dalekie były od euforii. Po dobrej godzinie pobytu – bo tyle zajęło mi niespieszne kluczenie alejkami tego cudu myśli urbanistycznej – każda cząstka mnie wołała o ucieczkę. Przeszkadzał mi jednoczesny nadmiar i niedobór. Za dużo tam: budynków, mieszkań, balkonów, okien. Za mało: prywatności, powietrza, życia.

Ma natomiast niewątpliwie ten kompleks jeden atut – nie posiada jeszcze historii, przez co całe w nim morze możliwości. I zapewne ogrom pokładanych nadziei. Oby, wbrew obawom wielu, zatętnił życiem i stał się początkiem mnóstwa wspaniałych życiorysów.





Komentarze

Popularne posty