REJS BRDĄ, czyli Bydgoszcz z wody...
BRDA - jeden z wiślanych dopływów, poprzez Kanał Bydgoski łączący Wisłę z Odrą, a tym samym umożliwiający żeglugę po Europie. Główna rzeka, przepływająca przez Bydgoszcz, wokół której toczy się życie miasta i będąca ulubionym miejscem spacerów oraz aktywności kulturalno-sportowej mieszkańców i ich gości.
Dostałam od losu cudowny upominek. Zupełnym przypadkiem trafiłam na rejs, który umożliwił mi spojrzenie od strony rzeki na najmniej dostępne zakamarki mojego ukochanego rodzinnego miasta. Na tę część brzegową, którą zawsze podziwiałam z okien samochodu, jadąc Mostem Kazimierza Wielkiego. Na tę część, którą podglądałam na parkingu przy okazji zakupów w JYSK. Na dzikie, nieznaczne uregulowane brzegi, otulone wpadającymi do wody kępami pochylonych drzew. I zazdrościłam trenującym kajakarzom i wioślarzom, że mogą przebywać wśród takiego piękna.
TeHoFest 2022 do atrakcji, związanych ze zwiedzaniem młynu, przekształconego w hotel (po szczegóły zapraszam tutaj: https://laboratoriumharmonii.blogspot.com/2022/09/soneczny-myn-myn-ktory-sta-sie-hotelem.html) dołączył godzinną wędrówkę klimatycznymi drewnianymi łodziami od hotelowej przystani w stronę ujścia Brdy... czyli Brdyujścia właśnie. Tym większą sprawiło mi to radość, że spodziewałam się podróży w stronę Wyspy Młyńskiej, co jest standardową trasą wodnych spacerów. Charyzmatyczny przewodnik snuł gawędy o rzece tak przekonująco, że po rejsie w ogóle nie chciało się opuszczać łodzi.
Brdę pamiętam od najwcześniejszego dzieciństwa. W okolice basenu "Astoria" zabierała mnie mama na spacery, przez Most Królowej Jadwigi dreptałam do przedszkola, przy śluzie bawiłam się ze starszym bratem, na Babią Wieś jeździliśmy na puszczanie wianków w Noc Świętojańską, a kąpiele (a nawet mycie się) w Brdzie w Borach Tucholskich należały do wakacyjnej rutyny na koloniach.
Większość z nas, nawet bydgoszczan, kojarzy Brdę z okolicami Wyspy Młyńskiej i ulicy Mostowej, ewentualnie - co traktuje się raczej jako uciążliwość - z licznymi mostami drogowymi, które ją przecinają, łącząc klamrami dwie części miasta. Spacer nadrzecznym bulwarem możliwy jest aż do Słonecznego Młyna, choć zapewne wcale nie tak liczni podobną przechadzkę odbyli. Dalej pieszo dojść się chodnikami nie da. I w tym właśnie miejscu rozpoczęła się nasza wyprawa.
Gdy tylko mija się Most Pomorski, wkracza się inny świat. Bujnej natury, oszałamiających widoków, nieskrępowanej wolności ptaków. Gęsty zielony korytarz, tworzony przez oba brzegi, środkiem którego snuje się woda tak czysta, że można zaglądać w nurt głęboko w dół, podziwiając roślinność i pląsające w niej ryby. Zapach też raczej zachęca do kąpieli.
Dostrzegamy ślady dawnych, niechlubnych czasów, w postaci nieczynnych - na szczęście - rur kanalizacyjnych, którymi niegdyś dokonywano zrzutów ścieków bezpośrednio do nurtu. Miejsca te często doskonale służą wędkarzom lub spacerowiczom, rozkoszującym się sobotnim słonkiem z butelką bursztynowego płynu w dłoni. Bardzo otwarci i towarzyscy, niektórzy nawet nam machają.
Przemieszczanie się szlakiem wodnym daje niepowtarzalną możliwość obejrzenia postępów przebudowy Mostu Kazimierza Wielkiego, niedostępnych oczom z poziomu drogi. Mamy szczęście zaobserwować ażurową konstrukcję przeprawy tramwajowej, która już niemal spięła oba brzegi. Od dołu taka budowa to i nieco egzotyczny, i imponujący widok. Powstająca konstrukcja zdaje się budzić zaufanie, co nie zawsze nam towarzyszy, gdy stoimy na mostach, zawieszonych nad rzekami czy przepaściami. Przyziemna, a właściwie przywodna, perspektywa dodaje stabilności.
Kiedy jedziemy ulicą Fordońską, uprzemysłowioną, zatłoczoną i często zakorkowaną, nie mamy świadomości sielskiego krajobrazu, jaki roztacza się tuż na zapleczach mijanych posesji. Pierwszy z miejskich azyli mieści się za siedzibą policji drogowej. Na terenie opuszczonych ogródków działkowych żyją sobie beztrosko i w sporym dobrobycie całe stada... kóz. Spacerują niespiesznie pomiędzy cherlawymi drzewkami albo skaczą sobie radośnie. Mieszkają naprawdę luksusowo, bo zasiedliły działkowe altany. Przeuroczy to widok, gdy z okien letniskowych domeczków wyglądają ciekawe świata zwierzaki; prawdziwy kozi raj. Mimo że teren opuszczony, wokół altanek panuje względny porządek - wszystko pięknie wyjedzone, bo kozy nie gardzą niemal niczym. Aż szkoda, że płynąc łodzią, nie możemy się zatrzymać, by dłużej je poobserwować.
Kolejna mijana atrakcja to tor kartingowy. Pomruk błyskawicznie mknących małych samochodów jest nie do pomylenia z żadnym innym dźwiękiem, więc zlokalizować go zdoła bez kłopotu każdy. Początki toru sięgają niemal pół wieku wstecz. W swej dawnej historii był on nawet gospodarzem Kartingowych Mistrzostw Europy i Świata. Po modernizacjach obecna jego trasa wynosi nieco ponad kilometr długości, choć miłośnikom wyścigów marzy się zapewne tor znacznie dłuższy. Pobliskich mieszkańców zapewne cieszy fakt, że obiekt nie posiada sztucznego oświetlenia, bowiem po zapadnięciu zmroku zapada na nim pożądana cisza.
Nigdy nie płynęłam Amazonką (i nigdy pewnie nią już nie popłynę), ale odcinek rzeki, który eksplorujemy mocno takiemu klimatowi odpowiada. Dzika i nieuregulowana natura, tocząca z wodą nieustanny bój o granice. Szerokie rozlewiska, drzewa pochylone nad nurtem i z podmytymi korzeniami, co tworzy zachwycające rzeźby przestrzenne. Powalone pnie, nadgryzione przez pracowite bobry. Zaplątane pnącza, niedostępne brzegi, rzęsa i szuwary. To wszystko skąpane w zapachu natury, roziskrzone słońcem i tchnące wolnością. A z brzegu przyglądają się nam z odrobiną politowania czaple siwe. Podobno w okolicy tej zamieszkują również i żurawie, i kormorany, ale niestety najwyraźniej oddaliły się od swoich siedlisk.
O Wyspie Wisielca słyszało zapewne wielu bydgoszczan. Widzieć ją mieli szczęście nieliczni. I ja należę od teraz do ich grona! Udało się. Przepływaliśmy obok, niemal jej dotykając. Wyspa powstała w wyniku dawnych regulacji nurtu rzecznego, a nazwę swą zawdzięcza miejskim legendom. O miłości oczywiście. O złym panu oczywiście. I o tragicznej śmierci oczywiście. Niewielka, wygląda niedostępnie, bo - podobnie jak wszystko wokół - jest gęsto porośnięta, nie robi jednak odpychającego wrażenia. Ile prawdy w historii o niej, nie wie nikt. Dreszczyk emocji jednak pozostawia.
Wyjątkowo intrygująco prezentują się okolice Bydgoskich Zakładów Sklejki - ponadstuletniego przedsiębiorstwa, uchodzącego obecnie za jednego z największych producentów sklejki w Polsce. Jako że do produkcji sklejki używa się drewna, kanał wodny przy obu brzegach wypełniony jest przeogromnymi ilościami pływających pni drzew. Na placu magazynowym można zaobserwować również mnóstwo drewna w różnych fazach przeróbki.
Sporo mówiło się swego czasu o intrygującym pomyśle stworzenia pola golfowego na terenach zalewowych Wyspy na Zimnych Wodach. Pomysł zrodził się dwie dekady temu, lecz mimo usilnych starań marzycieli, nie odniósł sukcesu. Planowano utworzyć małe, 6-dołkowe pole, ostatecznie jednak funkcjonował przez jakiś czas jedynie driving range, czyli golfowa strzelnica treningowa. Efektem była pięknie utrzymana przez lata łąka, która do dziś robi całkiem solidne wrażenie. To, że nadal jest koszona i podobno sporadycznie używana, nosi w sobie powiew nadziei, że przyszłość, która wielu martwi obniżającym się sukcesywnie poziomem wód, akurat dla tego przedsięwzięcia okaże się pomyślna.
Jako
ostatni punkt naszej wyprawy pozostawiono prawdziwą perełkę. Podpłynęliśmy pod
siedzibę uznanej w całej Europie firmy La Mare Houseboats - producenta
cieszących się ostatnio coraz większą popularnością barek mieszkalnych i domków
na wodzie.Dumna jestem, że to właśnie w naszym mieście powstają takie rarytasy.
Moje pierwsze, archetypiczne skojarzenie z barką to zardzewiały pokład, przeciekająca nadbudówka i pijany brodaty kapitan z fajką w kąciku ust. O niebo lepsze obrazy wpisały we mnie Whartonowskie powieści, w których mieszkalne barki na Sekwanie były motywem wyjątkowo chętnie eksploatowanym. I nadal nieco dla mnie odpychającym. To natomiast, co oferuje La Mare Houseboats to urocze, nowoczesne, stylowe i luksusowe domki, które równie dobrze, jak posadowić na wodzie, można by postawić w otoczeniu wyszukanej zieleni lub skał. I oto ja, wróg wszystkiego, co z wodą - prócz prysznica - związane, wracam z wyprawy z nieoczekiwaną, a nachalną myślą, że może to coś dla mnie... Coraz modniejsze ostatnio houseboaty to nowa jakość wypoczynku - dają możliwość podziwiania świata z okien komfortowego wnętrza, w otoczeniu ulubionych mebli i wysokiej jakości sprzętów domowych. Można je kupić na własność, wydzierżawić na kształt campera, albo choćby wynająć na biznesowe spotkanie lub nietuzinkową imprezę w towarzystwie przyjaciół.
W drodze powrotnej zadarłam wreszcie głowę, by przyjrzeć się mijanym czarno-białym wieżowcom Aura Towers, których proces budowy dobiega właśnie końca. Podziwiane w otoczeniu zieleni i z nadrzecznej perspektywy robią spektakularne wrażenie. Czego zapewne nie można powiedzieć o widokach, dostępnych z ich okien, bowiem większość otoczenia to przemysłowa cześć Bydgoszczy, zaś najbliższy sąsiad to przeogromny kompleks dawnego Tesco, obecnie funkcjonujący jako gigamarket Leroy Merlin.
Rejs miał miejsce już niemal trzy tygodnie temu. Od tamtej pory pogoda mocno się zmieniała, a lato ustępuje jesieni. Przepięknie musi wyglądać odwiedzona przez nas okolica, skąpana w blasku słońca i ognistych barwach jesieni. Trzeba mi wybrać się w rejs ponownie...
Komentarze
Prześlij komentarz