SADY 2.0 - jesień wkracza do miasta

JESIEŃ - pora roku, która u wielu z nas wywołuje depresję, a co najmniej niechęć. Ale żadna inna nie cieszy tak kolorami, zapachami i dźwiękami. I żadna inna nie raduje tak każdym promieniem słońca. Snujące się poranne mgły to motyw romantycznych plenerów, a ponura mroczność wieczorów potrafi nieźle przestraszyć. Jedni jesieni wręcz nienawidzą, inni kochają całą duszą... Właśnie nieśmiało się zaczyna...

 

Nadejście jesieni można bezbłędnie rozpoznać z zamkniętymi oczyma. Po zapachu. Te poranki, pachnące ziemią, lasy emanujące aromatem grzybów, pyszniących się na mchu, ogrody, otulone kwiatową aurą, no i sady – promieniujące słodyczą rozgrzanych na słońcu jabłek, ale także osnute kwaśną wonią przejrzałych owoców, zalegających pod drzewami. Taka jest istota natury, że część jej musi obumrzeć, by po zimowym śnie mogła narodzić się na nowo – silniejsza i bujniejsza, jeśli pogoda pozwoli. I te dźwięki bajeczne: szelest liści, stuk spadających kasztanów, krakanie ptaków ponurymi wieczorami, dzwonienie deszczu w szyby…

Najlepszym miejscem na powitanie jesieni w mieście jest park. Tym razem zdecydowałam się na wyprawę do stolicy, bo parki goszczą tam bardzo licznie, przydając miastu wrażenia przytulności i niosąc mieszkańcom wytchnienie od zgiełku ulic.

Wielkim przywilejem od losu jest móc powitać pierwsze promienie jesiennego słońca, snując się spacerem przez warszawskie parki w piątkowe południe. Ma to w sobie coś z magii – podczas gdy dwumilionowa metropolia pogrążona jest w kolejnym roboczym dniu, ja, w stłumionych zielenią przed hałasem wielkomiejskich arterii przestrzeniach, wędruję niespiesznie parkowymi alejkami, ciesząc się prostym faktem istnienia.


Kiedy latem tego roku odkryłam urok parku Sadów Żoliborskich (szczegóły tutaj: https://laboratoriumharmonii.blogspot.com/2022/08/sady-zoliborskie-gdy-zycie-kwitnie-i.html, wiedziałam, że muszę odwiedzić go ponownie, jesienią, by przekonać się czy bujnie obsypie się owocami. I oto jestem.

Teren przyjemnie tętni życiem. Staruszki niespiesznie drepczą alejkami, wymieniając ploteczki ze świata i okolicy. Młode mamy wygrzewają się w jesiennym słońcu, bujając śpiące w wózkach pociechy. Dzieci energicznie wracają ze szkoły, by zrzucić w domach plecaki i poczuć wolność weekendu. Plac zabaw aż pulsuje od śmiechu i krzyków bawiącej się gromady maluszków. Ktoś idzie chodnikiem, załatwiając przez telefon swe służbowe sprawy. Ktoś stoi, wgryzając się w drożdżówkę… A jednocześnie jesienne prace porządkowe toczą się pełną parą – jeden ogrodnik zamiata alejki, drugi przycina krzewy. Po prostu rutyna codziennego dnia.

Spacerowanie po parku to aktywność raczej prozaiczna, ale spacerowanie po sadzie tworzy wartość dodaną. Ciekawe, czy mieszkańcy Sadów Żoliborskich i okolicznych osiedli, mają świadomość, jak niezwykły teren mają do dyspozycji. Choć myślę, że mówią im o tym liczne owoce na starych, wysokich drzewach. I osy, które łakomie kręcą się w okolicach spadów.

Bardzo podoba mi się cykliczna impreza plenerowa, zwana owocobraniem, kiedy zainteresowani spotykają się w niedzielne przedpołudnia, by wspólnie zadbać o zbiór dojrzałych plonów i uprzątnąć gnijące resztki. Pomijając kwestie ekologii, ma to ogromną wartość społeczną. Imprezy są wielopokoleniowe, co daje okazję spędzić miło czas, lepiej się poznać, a może i powspominać czasy, gdy te drzewa były jeszcze młode, podobnie jak mieszkańcy osiedla.

Brakuje mi jeszcze tylko lokalnego produktu w postaci szarlotki z Sadów, pieczonej z jabłek z tutejszych drzew.

Przyglądam się ze szczerym zainteresowaniem owocowemu gąszczowi. Śliwek wypatrzeć mi się nie udało - albo zostały już wyzbierane, albo za słabo szukałam. Gruszki niezbyt liczne, ale objeść można się na potęgę i porobić na zimę kompoty z goździkami lub cynamonem. Najwięcej pyszni się w tym roku w Sadach jabłek, co zresztą odpowiada ogólnokrajowej tendencji – sezon zdecydowanie urodzajny. 

Wybaczcie mi, właściciele sadu, ale przygarnęłam jedno jabłuszko na pamiątkę. Okrąglutkie i czerwoniutkie. I przepyszne, o czym przekonałam się już w domu. Dziękuję za poczęstunek.

Dopełnieniem sielskiego spaceru musiał być oczywiście obiad w barze mlecznym „Sady”. Okazało się, że to pomysł niezbyt oryginalny, bo, mimo stosunkowo wczesnej pory, kolejka chętnych wychodziła aż na zewnątrz lokalu. Przekrój społeczeństwa w pełnym wachlarzu: od kloszardów, poprzez starszych mieszkańców osiedla, rodziny z dziećmi, uczennice w mundurkach prywatnej szkoły, po ludzi pracy w garniturach i garsonkach. Bo gdy kucharz dobrze gotuje, zawsze go odnajdą! Kucharek kilka, na szczęście nie sześć, więc jest co jeść. Przy piątku wśród zamówień królują naleśniki i kotlet rybny, ja jednak decyduję się na pierogi ruskie z bukietem surówek (za duży był wybór i nie potrafiłam zdecydować się na jedną). Do tego oczywiście kompot.


Bary mleczne – azyle, w których zatrzymał się czas… i smak potraw. I choć gastronomia w Polsce od czasów ich świetności mocno poszła do przodu, choć pojawiły się lokale serwujące kuchnie z całego świata, leniwe z baru smakują wszystkim niezmiennie, wywołując nostalgię za młodością. Znajomych do baru mlecznego na obiad raczej nie zaprosimy, ale niech pierwszy rzuci kamień ten, kto tam czasem nie zagląda, by w samotności delektować się swoim ukochanym żurkiem czy też rosołem.

 

Po obiadowej przerwie ruszyłam do kolejnych parków. Bo jesień nie potrwa wiecznie…


 

Komentarze

Popularne posty